Daggerfall (Unity). Pani z koszykiem.

Najbardziej przerażające istoty lore Elder Scrolls to tajemnicze, niby zbłąkane, niby zagubione w wielkim świecie badaczki z Gildii Magów. Możliwe że już Morrowind powinien dać mi to do zrozumienia, kiedy wiele lat temu naukowczynie Ajira i Galdebir skupiały się na podstawianiu sobie nóg, zamiast problemach Vvardenfell, choć przecież Ajira miała wiedzę o dostępie do co potężniejszych magicznych artefaktów wyspy. Albo ta Ranis, równie sprawnie, co bezlitośnie, wysługiwająca się soon-to-be Nerevaryjczykiem w politycznych sprawach Gildii.

Ale dopiero Daggerfall w pełni mi to uświadomił!

Zagrywałem się ostatnio w drugiego TESa, ponieważ oficjalnie wypuszczono pełną wersję Daggerfall Unity, fanowskiej reinkarnacji silnika. Co jest oczywiście cudowne w wielu aspektach – można skonfigurować grę wedle gustu, ja np. lubię, kiedy jak najmocniej stara się udawać wygląd z epoki, tj. kiedy rozdzielczość jest raczej niska, ale filtry na wierzchu udają monitor CRT! Można mniej przejmować się bugami (choć nie ma tak że w ogóle), no i oczywiście można grę modyfikować.

Zaplanowałem bohatera do łażenia po lochach, a więc zbudowanego przede wszystkim z przydatnych rzeczy: walki wręcz (bo na początku rozgrywki świetnie się sprawdza, pozwalając zadawać obrażenia dowolnemu typowi przeciwnika) i długich ostrzy (bo zaplanowałem biegać z katanami) i kiedy przyszło do imienia, wpisałem: Daota Hamanaga.

W życiu nie zgadniecie skąd to wziąłem!

Ale do wagabundy o dalekowschodnich ciągotach (a w świecie Elder Scrolls dalekowschodni Akavir też jest taki trochę, że katany i samuraje) pasuje!

Od razu wstąpiłem do Gildii Magów, granie w TESy, szczególnie starsze, bez dostępu do Gildii Magów to albo straszna mordęga, albo jakiś ambitny roleplay, bo czary teleportacji czy lewitacji, czy magicznego rozwiercania zamków, są zbyt pyszne i wygodne, aby przejść obok zupełnie obojętnie. I tu wkrótce spotkała mnie przygoda uzmysławiająca skrywaną potęgę badaczek-alchemiczek.

Zaczęło się niby jak zwykle – idź do lochu! Znajdź mi tam Gertrudę Burgund (imiona w Daggerfallu nie są do spamiętania), kobita zna się na tych badaniach, co je prowadzę, nikt inny aż tak się nie zna, bez jej pomocy nie ma szans.

Zrządzeniem losu loch był tym razem wylosowany absolutnie przeogromny, ale nie przeszkadzało mi to oczywiście, tym w końcu jest dla mnie Daggerfall, szalonym dungeon-crawlerem, niby mogę się tam trochę szlajać i po miastach i po pustym świecie (taki tam hiking dla krajobrazów), ale przede wszystkim żyję dla gubienia po lochach. Spośród wszystkich udogodnień Daggerfall Unity zdecydowanie nie zamierzam korzystać z opcji “krótsze lochy”!

No bo czy gdybym ją zaznaczył, trafiłbym na sytuację, kiedy po godzinie eksplorowania przepastnego labiryntu skręcam wreszcie w jakiś nowy korytarz, na końcu którego jest pokaźna sala, a w każdej ścianie ze dwie pary drzwi? Jejku-jej, czyżby to było tyle nowych odnóg do eksploracji? Nie, nie, gorzej, nagle z każdych drzwi wyskakuje na mnie oprych, tylu wrogich NPCów na raz jeszcze nie widziałem, walczę o życie, umieram, wczytuję save’a, walczę, przegrywam, powtarzam do skutku.

W nagrodę, choć przecież to nie koniec przygody, bo Gertrudy Burgund wciąż ani widu ani słychu, zainstalowałem moda na podniesienie udźwigu. Za dużo cennych skarbów zdarłem z tej bandy łysego, żeby zostawiać!

A Gertrudę Burgund za kilkanaście kolejnych minut znalazłem wreszcie w… szafie czy innej komórce. Za Antycznym Wampirem zaraz, w zupełnie innej części podziemi. Gertruda Burgund w ogóle nie wyglądała na członka Gildii. W zielonej sukni z fartuszkiem i nakrytym chustką koszyczkiem w garści bardziej wyglądała na zagubioną z wielkanocną święconką dewotkę.

Przeraźliwe krzyki, szczęk mieczy, świst strzał, niepokojące impulsy magii, nic z tego jej nie przejęło. Jakby w ogóle nie zauważyła, że prowadzi swoje badania w szafie – co ona tam badała w ogóle, mysie dziury chyba? – w największej siedzibie mrocznych oprychów w okolicy. No i wiecie, wydaje mi się, że właściwie to może ona się tam nie miała czym przejmować.

Pewnie się jej bali.

Bo Gertruda, niewiele zwlekając, wysługując się mną wcześniej w jakiejś drobniejszej sprawie typu fetch-quest, słysząc o zadaniu z jakim przyszedłem z Gildii, wyteleportowała mnie w sam środek równie wielkiego i zawiłego jak pierwszy lochu, kłamiąc po drodze, że wprost do potrzebnych notatek!

No to ja się tam nie dziwię, że nikt przede mną, oprych, Daedra, czy nawet Antyczny Wampir, z Gertrudą nie zadzierał, skoro byle pstryknięciem palcami takie rzeczy potrafi.

Dodaj komentarz