Co jest grane? #137 – Luty 2024

Gustaw Gnuśny

Ja w tym miesiącu na dobrą sprawę raportuję przewinienia za minione dwa, bo tak to ostatnio u mnie wygląda, że tzw. prawdziwe życie nie daje spokoju. Z dobrych wieści, to po roku od rozpoczęcia, sprawy odwlekane do ogarnięcia od remontu, wreszcie są ogarnięte, co w związku z giereczkowem obejmuje bliskie rozwiązanie tematu stanowiska pracy i rozrywki w wiecznym bałaganie, na dobrą sprawę zostały ostatnie szlify i… cable management.

No dobra, to ostatnie znaczy, że skończę je ogarniać za rok, ech.

Powoli wyswabadzam się z naturalnych dla mnie w tych okresach wiecznego niedoboru czasu skłonności do pakowania się w rzeczy znane i bezpieczne. Pisałem niedawno o obijaniu się w Elder Scrollsach, tj. zaliczałem zupełnie losowe przygody w Daggerfallu, Morrowindzie, Oblivionie. Uff, nie dotarłem do instalowania Skyrima. Z pierwszych dwóch rzeczy mam notatki do tekstów, no ale co, o wiele łatwiej w wolnej chwili włączyć na piętnaście minut Nuclear Throne.

Bez kitu, to jest moje największe uzależnienie. Ile razy nie próbowałem odstawić, na ogół na drugi dzień zainstaluję ponownie. A jeszcze żebym ja chociaż próbował jakichś nowych rzeczy w tej grze, których jest przecież multum – tj. inne mutanty są do wyboru do rozgrywki. Ale nie, ja zachowawczo wybieram zawsze Robota, który potrafi zjadać brońki, a więc ma szansę podbić zdrowie i stan magazynka, i tak próbuję z tym robotem dotrzeć do NG+, o dziwo, czasem się udaje i nawet mam wrażenie że coraz częściej!

Spróbowałoby nie po dwustu pięćdziesięciu godzinach w grze.

W walce o próby z nowym i nieznanym, poległem dopiero co na Xanadu Next – szalenie niszowej rzeczy o rodowodzie z N-Gage, rzeczy autorów Ys, którą w chwili słabości i desperacji zgarnąłem za szesnaście peelenów w promocji. Poległem, niestety, zanim na dobrą sprawę zacząłem grać, bo w sumie nie mam wątpliwości, że się wciągnę, wkręcę, rzeczy tych autorów nigdy mnie nie zawiodły. Ale wszystkie mają ten sam kłopot, że zanim zacznie się rozgrywka właściwa, to trzeba coś tam przegadać, odhaczyć obowiązkowy wstęp fabularny, czasem nie mam do tego cierpliwości, kiedy po kilkunastu minutach wciąż jeszcze nie bardzo zacząłem grać.

Z tej perspektywy Nuclear Throne w czasie niedoczasu wygrywa ze wszystkim, po prostu.

Yaroslav

Mój gierkowy luty należał raczej do skromnych, oprócz testowania chyba ostatnich wartych uwagi gier z gatunku bullet hell i ponownej (cyklicznej, co pół roku) zajawki na Soulstone (epilepsja) Survivors, zakupiłem grę, co do której nie miałem żadnych oczekiwań, a w momencie premiery totalnie mnie zaintrygowała. Mowa tu o Banishers: Ghosts of New Eden od studia DONTNOD. Niestety, pomimo dwóch tygodni posiadania gry, nie miałem okazji jej skończyć, bo trzeba mieć na nią więcej czasu, niż godzinę dziennie z doskoku. Pierwsze 10 godzin obcowania z tytułem mnie oczarowało, tak że polecam tytuł każdemu komu mogę. Więcej wrażeń opiszę jednak w recenzji, żeby się nie powtarzać.

Zagrałbym z kolegą Bartoszem od Herosów w Helldivers 2, niestety brak czasu na to nie pozwala. To kolejny tytuł na którym warto zawiesić oko w tym miesiącu. Od razu sprawia, że mam ochotę odświeżyć kultowy kampowy film z lat 90tych – Żołnierze Kosmosu, bo to ten sam klimat walki z robalami w imię demokracji. Piekłonurki święcą sukcesy, zasłużenie. W imię demokracji! Będą musieli jednak poradzić sobie beze mnie.

Co jednak było najważniejszym dla mnie wydarzeniem okołogrowym w lutym to 25 urodziny Heroes of Might and Magic III, 28 lutego 2024. Herosów uwielbiam, o czym dobrze wiecie i od nowego roku regularnie, co weekend oglądam streamy Żuużla licząc że od nich skill urośnie i będe mógł bardziej postawić się Bartoszowi w naszej kolejnej jesiennej sesji. Z tego streama również dowiedziałem się o jubileuszowym koncercie z udziałem kompozytora muzyki do Herosów I-V – Paula Anthony Romero i tak, nie wahając się ani chwili, od razu zakupiłem bilety. Niestety te na główny, oficjalny, niedzielny koncert były już wykupione, zostały miejsca na otwartą próbę, która jakością swojego wykonania wcale nie odbiegała od oficjalnego koncertu, tyle że była bardziej na luzie, a Pan Romero przyszedł ubrany w dres i sportowe buty. Muzycy top klasa, grali bezbłędnie, nie było wielu powtórek, brak pomyłek i nadęcia, a wszystko w niebywale przyjaznej atmosferze. Niestety nie zagrali motywu z Bastionu i Fortecy, na co liczyłem i było nieco za mało konferansjerki między utworami, która była pewnie zarezerwowana na główne wydarzenie. Bycie na takim orkiestrowym koncercie to przeżycie, fantastycznie jest obcować z orkiestrą składającą się z co najmniej 50 instrumentów i do tego chórem. Z lubością wsłuchiwałem się w partie konkretnych instrumentów i starałem się wyczuć prezentowane niuanse, zwłaszcza że niektóre kawałki płynnie przechodziły z jednego w drugi i posiadały pewien fragment, pasaż, który był zupełnie nowym elementem muzyki i aranżacji, nie powstałej z rąk kompozytora. Pisanie o muzyce, jest jak tańczenie o architekturze, także co ja się będę silił na opisanie swoich wrażeń. Było fenomenalnie i polecam to każdemu fanowi nie tylko herosów, a muzyki w ogóle. Na pewno pojadę na taki koncert jeszcze kiedyś ponownie. Heroes Orchestra powstała z miłości do gier i muzyki i teraz mi się marzy, żeby powstała gdzieś taka orkiestra, która zechciałaby grać muzykę z Dark Souls. To by było dopiero epickie.

Dodaj komentarz