THE LEGEND NEVER DIES

Kocham i nienawidzę, popularna od starożytności sentencja to prawdopodobnie najlepsze podsumowanie mojej osobistej relacji z pomnikiem, który pierwszemu “Dark Souls” postawili sami gracze. Kto wie, może to mem silniejszy nawet niż niemal sekciarsko brzmiące “Praise the Sun!”. Pomnik trwalszy niż ze spiżu, legenda – Giant Dad.

I WILL ALWAYS LOVE YOU

Pierwsze dni Lordran znam tylko z opowieści. Sam wkroczyłem do niego w jakiś czas po wydaniu “Prepare to Die Edition” na PC, całe szczęście, że z padem od PS3. Miałem więc już ten komfort, że grałem w produkt kompletny – zawierający DLC i połatany na tyle, na ile cierpliwości wystarczyło wydawcy. Ale łatki dla gier z elementami multiplayera to oczywiście nie tylko poprawki błędów w rozgrywce, ale przede wszystkim nieustający ciąg buffów i nerfów dla wszystkiego, czym można oponenta zdzielić przez łeb. Ze wskazaniem na nerfy. O wiele łatwiej prześledzić to na przykładzie pierwszej lepszej bijatyki, ale soulsy nie pozostają daleko w tyle.

Pierwsze dni Lordran były czasem absolutnego chaosu i szaleństwa. Seria ma wśród fanów wielu graczy nastawionych na inwazje i pojedynki – obok Vaati Vidyi czy EpicNameBro, specjalistów od lore, status swoistych celebrytów mają w środowisku Oroboro czy Peeve Peeverson, streamujący swoje sieciowe zmagania. Buildy ich postaci większość pojedynkowiczów rozpoznaje na pierwszy rzut oka. Szczególnie zminmaxowana postać Oroboro, używająca zbuffowanego Falchiona, sieje taki popłoch, że bywa zabraniana w fightclubach. A mówimy o buildzie, który powstał już po zaaplikowaniu tytułowi ostatecznych łatek.

Pierwsze dni Lordran były więc czasem oporowego minmaxingu. Zaklęta broń zadawała sporo większe obrażenia niż dziś, więc mniej graczy decydowało się tworzyć postaci bazujące na sile czy zwinności, zadowalając się większą ilością zdrowia i możliwością noszenia cięższego pancerza. Do historii przeszły Havel-Mamuśki – okute w najcięższe dostępne ciuchy, właściwie wykluczające wytrącenie równowagi w pojedynku, w masce matki, obficie zwiększającej punkty zdrowia i z pierścieniem umożliwiającym akrobatyczne uniki o najwyższej ilości nieśmiertelnych klatek animacji. W rękach dobrego gracza – istny koszmar. W rękach mniej doświadczonego – wciąż koszmar dla każdego, kto nie specjalizuje się w pojedynkach.

Mamuśki przeszły do historii – wraz z osłabianiem ekwipunku.

Ale nie zostały legendą.

Rodzinka w komplecie – Stone Child, Havel Mum i Giant Dad (https://menaslg.tumblr.com/post/68710498145)

I BELIEVE

Niemal równie popularne, co migawki z najlepszych inwazji i pojedynków, są na YouTube wyczyny trolli. “Dark Souls”, będące w dużym stopniu japońską fantazją na temat europejskich starożytności i średniowiecza, gdzie na czele panteonu bogów stoi gromowłady Gwyn-Zeus, wraca u nich czasem do swoich korzeni. Klipy okraszane bywają melodiami z szesnastobitowych klasyków a pseudonimy napotykanych graczy zwykło się zakrywać mangowymi avatarami. Posępne i nieprzystępne Lordran zostaje tu przefiltrowane przez kulturę 4chana, gdzie wulgarna obraza odbierana bywa jako najwyższa pochwała, nie ma żadnych świętości i nic właściwie nie jest na poważnie. Moi prześladowcy mają twarze umyślnie brzydsze i jeszcze bardziej koślawe, niż najgorsze produkcje z kreatora postaci w “Oblivionie”. Pewnie żeby mocniej mnie upokorzyć.

Sam, pełniąc funkcję obrońcy lasu, trafiałem na kompletnych szaleńców. Osuwający się w swoim poszukiwaniu słońca w obłęd jowialnie uroczy Solaire to ledwie preludium do tego, na co – poza gangami oczywiście – można trafić broniąc grobu Artoriasa. Pary poprzebierane za Ornsteina i Smougha, drwale ścinający drzewa, kultyści oddający cześć wybranej roślince. Nagie, ciągnące się w nieskończoność pojedynki na pięści. Cosplay Patchesa nad przepaścią, któremu nie umiem odmówić podniesienia świecidełka znad krawędzi, choć dobrze wiem, że czeka mnie dzida w plecy i krótki lot powrotny do swojego świata. Wreszcie mój ulubieniec. Wyposażony w cały dostępny w grze sprzęt regenerujący wytrzymałość maratończyk, biegający po poziomie jako Sonic, co i rusz wysyłający mi wiadomości, żeby mu może rzucić trochę SunnyD na orzeźwienie.

Ta niepoważna, wykręcona narracja, będąca może jakimś nie do końca świadomym sposobem na poradzenie sobie ze wszystkim tym, co w “Dark Souls” trudne i może frustrujące tak w klimacie, mechanice rozgrywki, jak i kontaktach międzyludzkich i tym, że jak w mało którym wirtualnym miejscu w Lordran człowiek człowiekowi wilkiem, jest w sieci tak powszechna, że swoistą sensacją był jakiś czas temu klip “We are the souls”, na serio, bez jednego żartu opowiadający alternatywną historię Oscara. Świetny.

POWER UP THE BASS CANNON

Na styku obu tych podejść do “Dark Souls” rodzi się legenda. Potężny, niepowstrzymany, nieśmiertelny byt – Giant Dad. Dowcip, w który gracze zechcieli uwierzyć tak mocno, że faktycznie stał się legendą.

Z punktu widzenia mechaniki Tatusiek jest świetnym przykładem minmaxingu. Pancerz giganta zapewnia postaci gracza równowagę a maska ojca zwiększa udźwig, dzięki czemu wciąż może on wykonywać szybki unik. Zarzucona na plecy tarcza regeneruje wytrzymałość, a siły jest na styk tyle, żeby swoją broń utrzymać oburącz. Zweihander, najlżejszy z największych mieczy, po zaklęciu magią chaosu wciąż zadaje obrażenia wystarczające, żeby większość przeciwników pokonać w trzech-czterech uderzeniach. A do tego stunlockuje.

Oszołomiony gracz byłby skazany na pewną śmierć, gdyby nie wynikająca z bugu mechanika tzw. toogle-escapea. Animacja zmiany broni ma w silniku gry wyższy priorytet niż animacja oszołomienia postaci, więc podmiana broni przed nadejściem kolejnego ciosu może przywrócić bohaterowi mobilność i umożliwić ucieczkę. Ale o tym będą wiedzieli tylko najbardziej zaprawieni w bojach pojedynkowicze, którzy uciekną się do tej metody w ostateczności, kiedy akurat nie wyjdzie im riposta czy backstab po przewrocie. Przeciętniak pewnikiem zostanie kolejną ofiarą Tatuśka. Ja jestem ten przeciętniak. Wiem, że się da, ale jeszcze z żadnym nie wygrałem. Z początku paraliżowany nieco świadomością, że po prostu muszę przegrać z legendą, bez pomysłu na przedarcie się przez perfekcyjnie zoptymalizowane statystyki i szerokie zamachy Zweihandera. Teraz już po prostu przez brak skilla.

Przegrywam z dowcipem, który OnlyAfro nagrał – bo, jak to w legendach, nie jest wcale pewne, że on sam wymyślił build postaci – ku pamięci oporowo przegiętych Havel-Mamusiek.

BECOME UNSTOPPABLE

Zażarło. Gracze podchwycili mem. Giant Dadów wciąż spotkasz wszędzie, choć mamy już dwa tysiące piętnasty. Wszyscy będą mieli Zweihandera i głupkowaty wyraz twarzy. I wszyscy powitają cię gestem “WELL. WHAT IS IT?”. Tym samym zresztą gestem pożegnają twojego szybko stygnącego trupa. Jeśli sam jesteś Giant Dadem, prawdopodobnie zostaniesz powitany tak samo, a może nawet, jak w “Castlevanii”, za chwilę przyjdzie zmierzyć Ci się z Dopplegangerem. Giant Dad ma nawet swoją piosenkę.

“Dark Souls 2” nie ma swojego Tatuśka i nigdy nie będzie miało. Nie ma sensu pochylać się nad próbami tworzenia porównywalnych buildów, bo w większości są po prostu wyjątkowo słabymi żartami. “Praise the Sun!” powróci i w trzeciej części serii, to już niemal wizytówka soulsów. Ale Giant Dad to dziecko swojego czasu – poczęte z niedoskonałej, dojrzewającej mechaniki pojedynków i radosnej twórczości społeczności. FromSoftware mądrze robi, nie próbując podrabiać legendy, choć często pojawiają się w komentarzach nawoływania do jakiegoś hołdu. Wiedzą, że nie mają szans w tym starciu. I wiedzą, że nie muszą. Przecież…

THE LEGEND NEVER DIES

Fotka główna do wpisu ściągnięta z Gamerz Unite.

3 myśli na temat “THE LEGEND NEVER DIES

Dodaj komentarz