Fallout Serial. Bezspoilerowa radość ze spadających bomb.

Dawno temu, u zarania dziejów tego bloga, postanowiłem podzielić się swoimi wrażeniami z serialu Wiedźmin, bo stwierdziłem, że był ważnym tematem około gamingowym. Co z serialem wyszło, sami wiecie, drugi i trzeci sezon nie zasłużył już na wpis redakcyjny, a czwarty to chyba nawet nie zostanie oglądnięty (oczywiście, że zostanie, ale nie będę się cieszył).

Przyszedł jednak czas by podzielić się wrażeniami z pierwszego sezonu Fallouta, który zadebiutował na Amazon Prime 11 kwietnia 2024 r. a seria ta dla świata gamingu jest ważniejsza niż nasz rodzimy Wiedźmin. Najprościej powiedzieć, że bawiłem się świetnie. Uczucie to jest tym lepsze, że powstanie serialu przyjąłem z obojętnością i nawet go nie śledziłem, oceniając z góry, że będzie gniot i mając w pamięci ostatnie dokonania Amazona przy Pierścieniach Władzy. Jakież było moje zaskoczenie. Uczestnictwo Todda Howarda przy kręceniu serialu napawało pewnymi obawami, ale z drugiej strony robienie gry, a filmu to chyba dwie różne rzeczy. Jego uczestnictwo wynikało zapewne z praw Bethesda Studios do marki Fallout, nie mniej, nawet złotousty ściemniacz nie popsuł ostatecznej wizji serialu. A może oceniam go źle? Nie ważne, to dygresja, bez względu na zaangażowane osoby, serial mi się podobał i basta!

Historię obserwujemy z perspektyw trzech bohaterów, których wątki notorycznie przeplatają się. Lucy jest cudownie naiwną i optymistyczną mieszkanką Krytpy 33, która w humanistycznym duchu wychowania przyszłych (ponownych) budowniczych cywilizcji ludzkości, nie jest w stanie zrozumieć świata na powierzchni, co często prowadzi do zabawnych jak i niebezpiecznych sytuacji. Wyrusza z Krypty w celu odnalezienia swojego porwanego Ojca, skądś znamy tą historię, co? Co do samych krypt, to nie stanowią one jedynie punktu rozpoczęcia historii, jak to bywało w większości gier z serii, a mają swój własny rozbudowany wątek, co bardzo przypadło mi do gustu. Są też esencją groteski na polityczną poprawność, gdzie nawet bandyci napadających na kryptę, nie mogą otrzymać kary śmierci, bo nie wypada. Przyznać muszę, że wydarzenia rozgrywającej się w krypcie wydały mi się najbardziej niepokojące, przez swoją dziwność i odklejenie. Maximus jest giermkiem Bractwa Stali, a znajdując się w organizacji, która okazuje się wcale nie być dobra, on na przekór stara się postępować jak najsłuszniej, poza dwoma wyjątkami. Bohatera da się lubić, nie mogę jednak pozbyć się skojarzenia z postacią Finna z niesławnej ostatniej trylogii Gwiezdnych Wojen. Interesował mnie zdecydowanie najmniej, ale i tak dobrze się go oglądało. Trzecim bohaterem jest Ghul, który zdecydowanie jest moim faworytem. Fallouta oglądałem z dziewczyną i pomimo jej początkowego niesmaku spowodowanego nadmierną przemocą, szybko przekonała się do wciągającej historii i kreacji świata. Ghula określiła jako postać iście Tarantinowską i jest to bardzo trafne porównanie. Z resztą, w rolę Ghula wciela się Walton Goggins, którego też w kilku filmach Quentina widzieliśmy wcześniej, może więc to skojarzenie nie jest bezpodstawne. W każdym razie, Ghul jest przegięty, najbardziej groteskowy i wykręcony, ale trudno mu odmówić charyzmy i dużo jego zachowań się wybacza. Ze względu na swój wiek, jego historia stanowi też główną oś fabularną, łączącą przeszłość z serialową teraźniejszością. I tak wyruszamy na pustkowia, dzieją się rzeczy dynamiczne, a w około drugiej połowy serialu impet nieco wyhamowuje, fabułą gęstnieje i robi się poważniejsza, no i rzecz jasna bardziej globalna, niż osobista. Obiecałem jednak bez spolierów, więc sprawdźcie sami, bo warto. Serial zaliczyłem w dwóch posiedzeniach w czwartek i piątek, bo wprost nie mogłem się oderwać, a po zakończeniu mam ochotę oglądnąć go jeszcze raz, co prawie nigdy mi się nie zdarza.

Oglądając serial dostałem w zasadzie to co mogłem oczekiwać po serii Fallout, czyli madmaxową wędrówkę po pustkowiach, brutalny ale kolorowy na modłę Fallouta 4 świat przedstawiony, groteskowy humor i niejednoznaczne postaci, z których żadna nie jest tą dobrą. Nie zapominajmy też o stosownej dawce retrofuturyzmu, atom punka z Ameryki lat 50 tych oraz korporacyjnych teorii spiskowych, ot, esencja Fallouta, gdzie ciężko przyczepić się o brak jakiś elementów. Nie mogłem jednak nie odnieść wrażenia potężnej dawki Fan service zawartych w serialu, gdzie pomimo całkowicie osobnej historii i miejsca akcji, pojawiały się co rusz miejsca i sytuacje znane nam z gier, choćby problem z water chip, stanowiący zawiązanie fabuły do pierwszego Fallouta, nie mówiąc już o znanych nam lokacjach, jak choćby Red Rocket Station z Fallouta 4 etc. Pieczołowitość oddania szczegółów gry jest ogromna, krypta wygląda dokładnie jak ta z gry, każda żółta barierka, wrota pieczętujące wejście do krypty, drzwi wejściowe do pomieszczeń, panele sterujące, wyglądają dokładnie tak jak powinny, no i trącące lekko plastikiem, ale jednak – Pancerze Wspomagane. Najtrafniej to uczucie obcowania ze znajomymi widokami podsumował mój znajomy z Twittera (X), wrzucając mem z Leonardo DiCaprio z Dawno temu w Ameryce, gdzie bohater siedzi z piwem przed telewizorem i wskazuje palcem na znajome mu elementy, z którymi się utożsamia. Dokładnie takie wrażenie towarzyszyło mi oglądając Fallout. Kiedy jeden z głównych bohaterów został poważnie zraniony, mówiłem do siebie – zaraz użyje stimpacka, a ten to robił, a kiedy przyszło do picia wody z kałuży, wiedziałem że zaraz będzie motyw choroby popromiennej i zażywania radaway. Na ekranie pojawia się piesek i musiał być nazwany Ochłap (Dogmeat), a kiedy widzisz robota medycznego to musisz być pewny, że pomimo charyzmatycznego głosu nie ma dobrych intencji.

No więc tak, podobało mi się, a uczucie jest tym większe, że nie oczekiwałem nic. Może moja ocena wynika jeszcze z ciepłego pierwszego wrażenia, a może przemawia przeze mnie fanboystwo serii? Dla mnie jednak z lepszych gradaptacji, zupełnie bez wstydu i obciachu. Co więc innego mógłbym zrobić, jak nie zainstalować całej serii i ograć jej ponownie? Chyba nie ma lepszej okazji i czyni tak wiele osób. Przeceny na gry z serii Fallout są wszędzie i można dostać je za grosze. To co, widzimy się na pustkowiach?

Dodaj komentarz