Co jest grane? #30

MuszyńskiJan

Kwiecień się kończy. Maj się zaraz zacznie. No.
W kalendarz każdy chyba umie. Ja nawet nieźle.
Minął więc prawie miesiąc od premiery FINAL FANTASY 7 REMAKE, a ja wcale nie musiałem symulować samobójstwa, żeby znaleźć czas na namiętne ogrywanie upragnionego tytułu.
Nie musiałem – ponieważ z racji zaistniałych okoliczności nie mogę nabyć swojego egzemplarzyku
(niestety kontenery ze złotem za artykuły z bloga stoją na granicy, nic nie zrobisz).

Dobra wiadomość jest taka, żeeeee… hmm… nie, jednak nic. Średnia wiadomość.
Zostańmy przy średniej wiadomości.

Średnia wiadomość jest taka, że kupiłem ostatnio pewną grę.
Owa gra to ARK – SURVIVAL EVOLVED. Czyli w zasadzie taki jakby CONAN EXILES plus dizno DINOZAŁRY i lasery.
Wszelakie są nowinki i fituringi są, o tak, znajdzie się wszystko.
Między innymi NAJBARDZIEJ SPIE..OLONE STEROWANIE Z WSZYSTKICH GIER NA PS4!
Brawa i medale sypią się jak zboże na tory w 2002.

BO PRZECIEŻ TO NORMALNE ŻEBY DAWAĆ PRZYCISK OTWARCIA MENU POD „KÓŁKIEM” (czyli przyciskiem CANCEL w większości przypadków).
Nie zamierzam brnąć w to zbyt daleko, rany jeszcze się nie zagoiły.
Powiem tak – gra niezła, ale po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że survivalówki to chyba nie mój konik. Zwłaszcza takie trudniejsze (w sumie dla mnie każda jest trudna:)

Nie wiem czy to jest domena tego gatunku, żeby wydawać takie paździerze naszpikowane bugami, wszelkiej maści niedoróbkami, nielogicznymi nieprzemyślanymi rozwiązaniami, czy tym cholernym idiotycznym i żałosnym sterowaniem! BLEH!
Jakbym miał to na fizycznym nośniku to wrzuciłbym kotu do kuwety.
Nawet nie mam ochoty się wyżywać na tym tworze. Przynajmniej na razie.
Dam jej szansę bo w coopie ma to jakiś sens (oczywiście jeśli mi się uda przyzwyczaić do dziwactw i sterowania tego szpila).
Moja pani za to w ARKU bawi się przednio. Trochę jej zazdraszczam cierpliwości i samozaparcia do tego typ gier. Szacuneczek.

Ori and the Blind Forest | Gamemusic



Ponadto postanowiłem odświeżyć sobie ORIEGO W ŚLEPYM LESIE w blaszanym wydaniu.
Kocham tego napromieniowanego chomika.
Znowu zalałem się łzami na początku – pewnie zaleje się też i w połowie i na końcu – zwłaszcza przy kilku arcytrudnych sekcjach zręcznościowych. Czas pokaże. Na pewno będę się bawił PRZEPYSZNIE.

To wszystko z mojej strony, pisał do was Muszyński Jan – Zostańcie w domach i pod żadnym pozorem nie grajcie w ARK bo to cholerny gniot.

Musiałem to napisać – miłego!

Yaroslav

U mnie mniej więcej to samo co w zeszłym tygodniu, tylko że bardziej. Ukończyłem Alder’s Blood i nadal mam żal do tej gry, jak bardzo marnuje swój potencjał. Wątek główny na 10h ok, ale z iloma wczytywaniami gry po niepowodzeniu. No to powiedzmy na 6 godzin. 40h wątków pobocznych? nie widzę sensu. Czyli w praktyce ok 20. Został mi jeden jedyny achievement do wbicia polegający na skończeniu gry bez utraty łowcy. Mam już na to pomysł, muszę się tylko przemęczyć kolejne 10h. Mam nadzieje, że nie będzie dodatków i kolejnych osiągnięć do wbicia, bo to to, czego najbardziej nie lubię.

Tak jest też w przypadku Remnant: from the Ashespustka: gra o niczym. O zmaganiach z maksowaniem niniejszego tytułu możecie przeczytać TUTAJ, a recenzję gry, która w gruncie rzeczy nikogo nie obchodzi TUTAJ. Otóż zobaczyłem ostatnio, że lista moich kompletnych gier na Steam pomniejszyła się o 1 cyferkę. Co to za tytuł? Po przewertowaniu całej listy okazało się, że to Remnant, bo wydano DLC i nowe osiągnięcia z tym związane. Ale się we mnie zagotowało! Myślałem, że skończyliśmy ostatecznie ze sobą, a gra zostanie skazana na wieczną niepamięć w Limbo mojej przepastnej biblioteki. Nic bardziej mylnego, brak 100% w tym tytule razi jak brak zęba na przedzie i będę zmuszony powrócić do tej gry ponownie, żeby zrobić jej i sobie krzywdę. Za jedyne 10$. Na szczęście mój kompan w tej męce wyraził zainteresowanie kontynuacją, więc może nie będzie tak źle. Nie lubię takich numerów.

Ponadto rozkminiam dalej drugowojenną karciankę pvp KARDS (serio nie mogli wymyślić lepszego tytułu?) i gram w Battlefielda V, ale powoli kończy mi się czas antenowy na opisanie niniejszych przygód. Międzyczasie gruchnęła wiadomość o zakończeniu wsparcia dl BFV, ale to było do przewidzenia, przez ogólną nędzę i frankenseinizacje tej produkcji. Zasługuje to niewątpliwie na osobny wpis. To tyle jeśli chodzi o długofalowe wsparcie gier do EA. Trzymajcie się!

Gustaw Gnuśny

Skończyłem Monster Hunter 4 Ultimate. Ale tak na niby. Tej gry nie da się skończyć, a już na pewno nie w raptem kilkadziesiąt godzin. Sześćdziesiąt chyba na razie?

Właściwie to można powiedzieć, że skończyłem tutorial, o! Zobaczyłem mianowicie napisy końcowe dla trybu single player, zwanego w czwartej generacji potocznie karawaną. Obroniliśmy bastion ludzkości w dziczy przed namolnym Kushalą Daorą, Ace Hunters, elitarna ekipa myśliwych posłodziła mi, jakim to jestem doskonałym prze-myśliwym, odpaliły się napisy końcowe… i wskoczyłem na post-game’owe misje na dziesięć gwiazdek.

Co znaczy tyle co nic, bo w single player gra się tu kończy na High Ranku, podczas gdy w guild hallu, czyli sekcji multiplayer, gra ma jeszcze G-Rank, prawdziwy end-post-game-jak-zwał-tak-zwał z jeszcze trudniejszymi potworami. Z kolejnymi pancerzami i bronią do utworzenia – nie będzie przesadą, jeśli powiem, że zrobiłem do tej pory może dwadzieścia procent gry. A poza Guild Hallem, gdzie w generacjach przed MHW zdrowie przeciwników jest sztywno dostosowane na wielu graczy (czyli, no, jest trudniej o wiele, bo bije się te stwory o wiele dłużej, jeśli gra się samemu), są jeszcze w ogóle nie zgłębione przeze mnie ekspedycje.

Gdybym miał wybrać jedną grę na wyspę bezludną, acz z magicznym gniazdkiem z prądem do 3DSa, byłby to jakiś Monster Hunter.

Jak się miałem pochwalić, tak się zatem chwalę, że złożyłem zestaw pancerza z satysfakcjonującymi mnie skillami: High Grade Earplugs (potwory mogą ryczeć do woli, a ja biegam swobodnie), Expert+20 (większa szansa na obrażenia krytyczne) oraz Sharpness+1 (zwane w MHW Razor Sharp – zmniejszone o połowę tępienie się broni). Wyglądam cudacznie całkiem, wielobarwnie i z łysą czachą, a choć mógłbym nieco poprawić defensywę innymi elementami garderoby, to na razie nie chcę, bo pas Azurowego Rathalosa wygląda bosko!

A kiedy miałem już upatrzony pancerz, to poszło z górki: choć na drodze stawali Stygian Zinogre (ulubieniec fanów serii w wersji ze smoczymi wyziewami, zamiast elektryczności), wybuchowy Brachydios i wiecznie głodny Deviljho, nigdzie się dłużej nie zaciąłem, przystanąłem jedynie na dwie godzinki farmienia przy Molten Tigrexie już na najwyższym pułapie misji, bo z jego szponów wykułem ostatnie dziesięć procent obrażeń broni.

I chyba nadszedł czas, żeby MH4U znów na kilka miesięcy odłożyć, bo brakuje mi wszystkiego, łącznie z bombami farbującymi potwora, umożliwiającymi skuteczne odnajdywanie go na mapie. To jest podstawa podstaw absolutna, nic tak nie irytuje, jak ganianie po kolejnych obszarach w poszukiwaniu uciekiniera, jeśli się człowiek zagapi. A ja wierny muszę być swoim zasadom: jak gra chce, żebym coś farmił, to ja odkładam grę i gram w inną!

A jak Morrowind, pytacie?

Nie pytacie?

TO SAM ZAPYTAM.

Morrowind to spacer i odprężenie, to krótkie sesje bez ładu i składu, bez konkretnego celu. Adam czasem pyta – czy ja słyszę to, co słyszę? Ja odpowiadam – oczywiście! Adam pyta – a pamiętasz, taki statek w pieczarze był, gdzie to jest? Ja odpowiadam:

No jasne, quest od pijaczka z knajpy w strefie Telvanni, ale da się na ów grobowiec trafić i samodzielnie w pół drogi między Tel Branorą a Molag Mar! Z początku wygląda jak każdy inny, ale nieco głębiej, za solidnie zabezpieczonymi drzwiami ukryta jest długa klatka schodowa, prowadząca do ogromnego labiryntu patrolowanego przez szkielety! Tak ogromnego, że to właściwie rzadkość na Vvardenfell, którego trzewia i tak przecina przecież pełno wydrążonych miejsc. Ale nie aż takich! Labirynt to jednak żadne wyzwanie dla wprawnego maga, który może sobie nad ścianami lewitować – ale mag Gustaw Gnuśny nie ucieka też przed szkieletami, bo są dobrym źródłem magicznych strzał, więc wykańcza je wraz ze swoimi przywołanymi Dremorami. W środku tego kłębka ścieżek skryto wejście do właściwego grobowca, jaskini z niecką wodną, na której unosi się statek starożytnego króla Nordów. Jak oni go tam wnieśli, nie wiadomo, musieli rozłożyć i znieść schodami, odbudować na miejscu. Albo może magicznie jakoś? Tajemnica.

Na łódce złożone są różniaste skarby, ale jakby tego było mało, pod wodą można znaleźć złoża cennych minerałów, zaś wysoko pod sufitem, skryte pośród skalnych załomów leżą kolejna skrzynia kosztowności i oparte o nią daedryczny młot bojowy i ciężki hełm. Daedrycznych hełmów w grze jest raptem kilka i każdy unikalny. Tu znajdziecie Daedryczne Oblicze Boga.

Daedryczne Oblicze Boga…

…powtarzam, bo smakuję wspomnienie chwili, kiedy kilkanaście lat temu po raz pierwszy trafiłem na ten skarb.

A w najbliższą sobotę Morrowind będzie pełnoletni!

Tony

W ostatnich tygodniach ciągnął się za mną sznur niedokończonych spraw, więc ciężko było się zabrać za granie, choć wszystko jest możliwe! Na celownik poszła masa zakurzonych tytułów, które od dawna oczekiwały powrotu na dysk twardy w celu bycia skonsumowanym przez leniwego gracza.

Wróciłem do zmagań z Divinity Original Sin 2 – perfekcyjnego, klasycznego rpga, od którego odbijałem się jednak kilka razy ze względu na moje zbyt małe zaangażowanie w rozgrywkę. To trochę jak z książkami Tolkiena, jeśli człowiek się wciągnie to ma gwarantowany wyjęty tydzień z życia.

Drużynowa zabawa w świecie średniowiecznego fantasy była przeplatana ładowaniem dubeltówki i relaksacyjnym likwidowaniem zastępów piekła w Doom z roku 2016. Jest to swego rodzaju strzelanka bazująca na klasycznych mechanikach swoich przodków, a jako fan pierwszych części czuję się zobowiązany ją ukończyć zanim dorwę się do jeszcze lepszego Eternala.

Wciąż walczę trochę ze sobą, bo gier jest tyle, że ciężko wybrać w co palce włożyć, a przecież czeka jeszcze na mnie dopięcie fabuły w MHW:Iceborne (zadania opcjonalne są moim priorytetem, szczególnie jeśli do gry wchodzę na 30 minut 😉) i odblokowanie długo oczekiwanego przeze mnie endgame’owego contentu. Jeszcze kawał drogi przede mną!

Życie gracza to wieczny grind, szczególnie jeśli w prawdziwym życiu kończą się punkty energii i trzeba poczekać jeden dzień na reset.

Dodaj komentarz